W 2017 roku obchodzimy setną rocznicę urodzin Leonida Teligi. Pierwszego Polaka, który opłynął samotnie świat. Jego śladem wyruszył kapitan Andrzej Placek na drewnianym, ośmiometrowym jachcie „Tiggy”. Mieliśmy okazję spotkać Andrzeja na rejsie z Martyniki do Grenady na Karaibach 🙂 Dzięki Jego gościnności mogliśmy nagrać rozmowę i zajrzeć do środka jachtu „Tiggy”.

Oto pierwsza relacja z pokładu jachtu „Tiggy” od Andrzeja Placka.

Jacht Tiggy Andrzeja Placka
Autor: Archiwum Żagli
Jacht „Tiggy” Andrzeja Placka

Jestem już dość wiekowym facetem, ale kiedyś byłem młodzieńcem i w wieku 14 lat trafiłem do żeglarstwa. Były to początki pływania na piratach, na jeziorze Jamno koło Sianowa. Szkolił mnie Jachu Michalski. To on nauczył mnie, co i jak się robi na tych jachcikach, co to jest bajdewind i baksztag, do czego są te czy tamte sznurki od szmat, czyli żagli. Nauczył nas również jak się klaruje łódkę przed i po rejsie. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. W tym też czasie zacząłem uczęszczać do Szkoły Morskiej w Świnoujściu. Jako młody chłopiec (nie miałem jeszcze 18 lat) wypłynąłem w rejs na statku szkoleniowym „Emilia Gierczak” do Dakaru w Afryce. I tu właśnie spotkałem żeglarza, o którym było już głośno – Leonida Teligę.

9 stycznia 1969 roku, około godziny 22. wracałem ze spaceru i zobaczyłem za naszym statkiem jacht żaglowy, i doznałem szoku – to „Opty”! Wpakowałem się na burtę bez etykiety żeglarskiej, czyli bez zaproszenia. W kabinie siedziały trzy osoby, w tym jeden z wielką brodą, to był Leonid Teliga. W chwilę po mnie wpakowała się prawie cała młoda załoga z wielkim krzykiem: „TELIGA”!

Kapitan „Emilii Gierczak” zadysponował, że „Opty” stanie burtą do „Emilci”, jak pieszczotliwie nazywaliśmy nasz statek szkoleniowy. No i Teliga został porwany przez kadrę oficerską. Na drugi dzień było golenie i strzyżenie zarośniętego żeglarza. Zrobiono parę zdjęć, ale niestety zachowało się tylko jedno, reszta zaginęła. Zdjęcie to zamieszczono w książce „Samotny rejs Opty”, ale jestem na nim odkręcony tyłem. Już wtedy zakiełkowała we mnie myśl, że może ja kiedyś też tak popłynę. Teligę zainspirował Joshua Slocum i książka o jego rejsie rozbudziła wyobraźnię. A mnie zainspirował Teliga i widok jego długiej brody, która świadczyła o długim pobycie na morzu. Właśnie wówczas pobił rekord najdłuższej samotnej żeglugi oceanicznej – 165 dni. Podczas pierwszego etapu mojego rejsu, z Anglii do Hiszpanii, również dorobiłem się takiej brody. Przez wiele lat szczyciłem się i szczycę nadal tym, że miałem przyjemność osobiście poznać tego wielkiego człowieka. Od tego spotkania upłynęło wiele lat, ale w końcu i mnie udało się wypłynąć w wielki rejs…

Dużo żeglowałem po Krainie Wielkich Jezior Mazurskich. Z pięcioma znajomymi mieliśmy drewnianą, kabinową łódkę „Kliwer”. Łódka ta, podobnie jak moja „Tiggy”, miała dusze. Mieszkając w Anglii poznałem kapitana Jurka Knabe, z którym wiele rozmawiałem o żeglarstwie, ale wówczas jeszcze nie było mnie stać na kupno jachtu. Musiałem wypracować lata, żeby dostać emeryturę. W 2008 roku zacząłem szukać jachtu, choćby trochę podobnego do „Opty”. W końcu znalazłem. Jak zobaczyłem „Tiggy”, bo tak właśnie nazywa się mój jacht, od razu stwierdziłem, że musi być moja, no i jest moja! Po małym remoncie poszła na wodę. Jest o 1,5 m krótsza od „Opty”, ma 8 m długości i jest cała drewniana. Wielu pukało się w głowę, co kupuję?! A ja mówiłem, że Teliga też płynął drewnianym jachtem…

Płynąc śladami Teligi mogę zacząć realizować moje marzenie z młodzieńczych lat. Wyruszyłem z Anglii na Wyspy Kanaryjskie, po wielu przygodach, nie zawsze miłych, i wielu problemach ze zdrowiem dotarłem na Teneryfę, gdzie z powodu braku funduszy i złego stanu zdrowia zakotwiczyłem na 8 długich lat. W tym roku, dzięki pomocy wielu przyjaciół, mogłem wyruszyć dalej. Co prawda już nie sam, tylko z kotką Tosią, która od 3 lat mieszkała ze mną i moją partnerką Elą na Teneryfie. Kiedy na początku tego roku oświadczyłem Eli, że chcę płynąć dalej, odpowiedziała jednym zdaniem: „płyń, spełniaj swoje marzenia, ja poczekam”.

Opuściłem Teneryfę 30 listopada w moje imieniny. Wiele osób pyta, dlaczego płynę, przecież nie jestem już młody, a i „Tiggy” również jest wiekowa (1960 rok budowy). Odpowiedź jest zawsze jedna – chciałbym w ten sposób upamiętnić wielkiego żeglarza Leonida Teligę, z którym się często utożsamiam. Podobnie jak on, od młodzieńczych lat pasjonowało mnie rybołówstwo i żeglarstwo – do dziś jest dla mnie symbolem niesamowitej walki i niezwykłej przygody morskiej.

Książki Teligi przeczytałem wielokrotnie i zaobserwowałem, że zachowuję się podobnie do niego. Również sam ze sobą rozmawiam, no, może teraz już nie, bo rozmawiam z Tosią, ale płynąc z Anglii sam sobie wydawałem polecenia, sam siebie chwaliłem i ganiłem…

W dzisiejszych czasach wielu żeglarzy płynęło lub płynie dookoła świata. Ja chcę płynąć, aby przypomnieć młodym adeptom sztuki żeglarskiej pierwszego Polaka, który samotnie opłynął ziemię.

Przy przygotowaniach do „skoku przez Atlantyk” pomogło mi parę osób, ale wszystkie prace wykonałem sam. Wyposażenie „Tiggy” jest raczej skromne jak na dzisiejsze czasy. Nie ma lodówki, ani telefonu satelitarnego. Mam GPS i mapy na laptopie, ale i tak nawigację prowadzę na mapach papierowych.

Leonid Teliga na „Opty” opłynął kulę ziemską, spełnił marzenie życia, choć jego rejs naznaczony był ciężką chorobą i wieloma problemami. Ja mam nadzieję, że moja „Tiggy”, choć staruszka, podoła wyzwaniu, które przed nią stawiam. Czego sobie na dalszy rejs życzę…

Andrzej Placek

Niewielu można spotkać śmiałków, którzy z pasją i zapałem decydują się na samotny rejs dookoła świata, a nie, przepraszam, nie samotny, bo z kotem 😊. My spotkaliśmy Andrzeja Placka na pokładzie jego jachtu „Tiggy” w lutym 2019, przy Hog Island na Grenadzie. Video relację z tego spotkania możecie zobaczyć tutaj >>>.

Zapraszamy do dołączenia do naszej karaibskiej flotylli z Martyniki do Grenady już w styczniu 2020. Niewykluczone, że ponownie wtedy odwiedzimy Andrzeja  – więcej tutaj>>